Niedziela, 13 września 2009Kategoria 100 km, 50 km, Góry, semi-slicki
Zakopane - Kościelisko - Gubałówka - Furmanów - Ząb - Czerwienne - Maruszyna - Ludźmierz - Krauszów - Dział - Pieniążkowice - Bielanka - Raba Wyżna - Rokociny Podhalańskie - Chabówka - Rabka Zdrój - Olszówka - Raba Niżna - Mszana Dolna - Kasina Wielka - Wiśniowa - Dobczyce - Wieliczka - Kraków
Rano wstajemy dość leniwie. Chłodny wrześniowy poranek to nie chciało się wychodzić z namiotu. Ale w końcu trzeba:) Śniadanko, jakieś tam mycie i się zwijamy. Mimo września i deszczowego weekendu Zakopane przepełnione. Ale dojeżdżamy pod skocznię i w drugą stronę slalomem przez Krupówki. Dalej do Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej i asfaltem na Gubałówkę. Nie była to najkrótsza droga, ale całkiem przyjemna. Niestety pogoda była największą porażką wycieczki i nie mieliśmy żadnych widoków na Tatry. Więc mykamy przez Podhale w kierunku Krakowa. Teraz już do końca będzie głównie w dół:) Samo Podhale oferuje bardzo przyjemne widoki. Trochę pada, więc jedziemy do kościołka w Maruszynie ustalić dalszy plan wycieczki. Tam krótka pogadanka z miłym, młodym księdzem. W sumie sporo czasu jedziemy przypadkowo jakimś ważnym szlakiem pilegrzymkowym. Dojeżdżamy główie terenem do Pieniążkowa. I baaardzo długi zjazd do Rabki na pizze. Pizza bardzo dobra i ostra, obsługa też nam się podobała:) Niestety juz dość późno i zaczyna się walka z czasem, którą po ciężkich bojach jednak wygrywamy:) A nie było łatwo bo dość szybko się już robi ciemno, jeszcze po raz kolejny zaczyna padać, jedziemy w nieznanym terenie, kilka podjazdów też daje w kość. Dojeżdżamy do Wieliczki, pojawia się małe zagrożenie, że nie zdążymy na ostatni pociąg. Trochę pomagamy sobię bardzo ruchliwą drogą krajową, którą chcieliśmy ominąć i w sumie z całkiem sporym zapasem czasowym stawiamy się na dworcu. Niestety same drogie pośpiechy, ale ważne, że coś jest:) Koło północy dojeżdżam do domu, Józek też pewnie podobnie.
Wycieczka udana, choć łatwo nie było. Plan niezrealizowany w 100 %, ale zdobywanie Turbacza to chyba byłoby przegięcie:) Nowością dla mnie była jazda z bagażnikiem na sztyce i torbą na kierownicy. Ale ten zestaw się świetnie sprawdził. Co jakiś odginałem udo do tyłu, żeby sprawdzić czy ciągle mam karimatę. Wbrew początkowym obawom nie było z tym problemów, siedziała sztywno nawet na kamienistych zjazdach. Torba na kierownicę też montowana trochę po chacharsku bo nie miałem odpowiednich śrubek. I trochę się obsuwała w czasie jazdy, ale dało się z tym zyć. Mapnik sprawdził się rewelacyjnie. Mimo długiego dystansu w nieznanym terenie nawigacja szła bardzo sprawnie, ani razu się nie zgubiliśmy, jedynie czasem było kilka wątpliwości.
Na kampingu
Pod skocznią
Krupówki
Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej
Widok z Gubałówki tragedia niestety
Lansiarskie zdjęcie z przyczepką
I standardowo
Na Podhalu
Pizza w Rabce
I fontanna tamże
Rano wstajemy dość leniwie. Chłodny wrześniowy poranek to nie chciało się wychodzić z namiotu. Ale w końcu trzeba:) Śniadanko, jakieś tam mycie i się zwijamy. Mimo września i deszczowego weekendu Zakopane przepełnione. Ale dojeżdżamy pod skocznię i w drugą stronę slalomem przez Krupówki. Dalej do Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej i asfaltem na Gubałówkę. Nie była to najkrótsza droga, ale całkiem przyjemna. Niestety pogoda była największą porażką wycieczki i nie mieliśmy żadnych widoków na Tatry. Więc mykamy przez Podhale w kierunku Krakowa. Teraz już do końca będzie głównie w dół:) Samo Podhale oferuje bardzo przyjemne widoki. Trochę pada, więc jedziemy do kościołka w Maruszynie ustalić dalszy plan wycieczki. Tam krótka pogadanka z miłym, młodym księdzem. W sumie sporo czasu jedziemy przypadkowo jakimś ważnym szlakiem pilegrzymkowym. Dojeżdżamy główie terenem do Pieniążkowa. I baaardzo długi zjazd do Rabki na pizze. Pizza bardzo dobra i ostra, obsługa też nam się podobała:) Niestety juz dość późno i zaczyna się walka z czasem, którą po ciężkich bojach jednak wygrywamy:) A nie było łatwo bo dość szybko się już robi ciemno, jeszcze po raz kolejny zaczyna padać, jedziemy w nieznanym terenie, kilka podjazdów też daje w kość. Dojeżdżamy do Wieliczki, pojawia się małe zagrożenie, że nie zdążymy na ostatni pociąg. Trochę pomagamy sobię bardzo ruchliwą drogą krajową, którą chcieliśmy ominąć i w sumie z całkiem sporym zapasem czasowym stawiamy się na dworcu. Niestety same drogie pośpiechy, ale ważne, że coś jest:) Koło północy dojeżdżam do domu, Józek też pewnie podobnie.
Wycieczka udana, choć łatwo nie było. Plan niezrealizowany w 100 %, ale zdobywanie Turbacza to chyba byłoby przegięcie:) Nowością dla mnie była jazda z bagażnikiem na sztyce i torbą na kierownicy. Ale ten zestaw się świetnie sprawdził. Co jakiś odginałem udo do tyłu, żeby sprawdzić czy ciągle mam karimatę. Wbrew początkowym obawom nie było z tym problemów, siedziała sztywno nawet na kamienistych zjazdach. Torba na kierownicę też montowana trochę po chacharsku bo nie miałem odpowiednich śrubek. I trochę się obsuwała w czasie jazdy, ale dało się z tym zyć. Mapnik sprawdził się rewelacyjnie. Mimo długiego dystansu w nieznanym terenie nawigacja szła bardzo sprawnie, ani razu się nie zgubiliśmy, jedynie czasem było kilka wątpliwości.
Na kampingu
Pod skocznią
Krupówki
Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej
Widok z Gubałówki tragedia niestety
Lansiarskie zdjęcie z przyczepką
I standardowo
Na Podhalu
Pizza w Rabce
I fontanna tamże
Dane wycieczki:
150.56 km (40.00 km teren) czas: 08:17 h avg:18.18 km/h
K o m e n t a r z e
Taki dystans w takim terenie - szacun!
O! "Moja" przyczepka :)
Tzn. przyczepka z która wiele przeżyłam ;)
Pozdrawiam kosma100 - 20:05 środa, 14 października 2009 | linkuj
Komentuj
O! "Moja" przyczepka :)
Tzn. przyczepka z która wiele przeżyłam ;)
Pozdrawiam kosma100 - 20:05 środa, 14 października 2009 | linkuj